wtorek, 4 marca 2014

Cześć!

Podziwiam blogerów i blogerki, którzy zamieszczają jeden ( i to ciekawy, nie ‘na odwal się’) post dziennie! Mnie jak widać zabrakło zapału już po kilku ;) Ale nigdy nie jest za późno by to naprawić. Pomyślałam, że będę pisać na różne tematy, nie tylko o paskudztwie zwanym nerwicą i może z tego wyklaruje się jakiś ciekawy obraz mojego lajfstajlu :P

Dziś o językach. Żeby nie było, że piszę o czymś, o czym nie mam pojęcia, a tylko dlatego, że temat jest modny, pochwalę się troszkę moją znajomością tematu;) Oprócz ojczystego, mówię jeszcze w trzech językach. W dwóch płynnie, trzeci trochę kaleczę (co bardzo sobie wyrzucam :P). Jakie to języki? Dziś napiszę o jednym, a pozostałe dwa skompiluję w następny post:)
  (Chciałam napisać o wszystkich ale wyszło tyle tekstu, że uff... )


 Angielski 



W tym języku mówię zupełnie płynnie – licencjat robiłam w Anglii i to z anglistyki (jednak nie polecam wybierania tego kierunku decydując się na studia na Wyspach – chyba, że jesteś wielkim pasjonatem). Efektem ubocznym pobytu w Londynie było stanie się anglofilką ;) Język ten jest w zasadzie moją pasją – wbrew ogólnemu mniemaniu wcale nie jest banalny, łatwo jest tylko zacząć się komunikować. Ma pełno zwariowanych słówek, zwłaszcza przymiotników oraz idiomów i phrasal verbs, których nawet jak się nauczymy to i tak nie wiemy czy w ogóle ktoś je jeszcze stosuje, albo czy w danym rejonie kraju anglojęzycznego są one używane itp. OK, do rzeczy.



Jak po powrocie z Anglii szlifuję mój angielski? Co radzę osobom o niższym stopniu zaawansowania?



1.      Ściągnęłam na Iphone słownik Oxford Advanced Learner’s Dictionary. To koszt ok 100 zł, czyli tyle ile słownik-cegła w wersji książkowej. Książkowy też mam, ale stoi od lat na półce, nieużywany bo zazwyczaj nie chce mi się zapamiętywać danego słówka by sprawdzić je w domu. W mobilnym OALD sprawdzam na bieżąco (działa także offline!) słówka z np. czytanej w danym momencie gazety (The Economist dostarcza porządnej ilości słówek ;) ) i zapisuję je w Ulubionych. Potem, zazwyczaj w środkach komunikacji miejskiej, powtarzam sobie moją listę Favourites i próbuję w myślach budować z nimi zdania.


Muszę powiedzieć, że jak na dość kosztowną aplikację jaką jest OALD, spodziewałabym się większej ilości funkcji i większej łatwości w grupowaniu słówek. Działa niestety dość topornie:/

2.      Vlogi. Tak jest – po powrocie do Polski znacząco pogorszył się mój akcent (choć nigdy Hugh Granta nie przypominał :P ) oraz płynność w mówieniu. Więc podczas np. ćwiczeń na rowerku czy innej czynności puszczam sobie brytyjskie vlogi, na których dziewczyny używają zwykłego, codziennego języka. Oto moje ulubione: PersianbabeSprinkleOfGlitterZoella


3.      Gadanie do siebie :P Bez komentarza – tak, pomaga i to bardzo, proponuję jednak robić to w domowym zaciszu :D



4.      A jeżeli masz ochotę zastosować punkt 3. będąc akurat w centrum miasta? Oto kolejny sposób na poprawę akcentu i wyłapania własnych błędów. Trzeba się niestety przełamać, ale jak Wam się uda postępy widać naprawdę szybko. O co chodzi – o nagrywanie się! Idąc sobie do tramwaju wyłączamy w naszym telefonie dzwonek (aby uniknąć, że zadzwoni w trakcie naszej sesji – ups! ;) ) włączamy dyktafon, włączamy nagrywanie i... nawijamy do telefonu jakbyśmy rozmawiali z przyjaciółką, ukochanym/ą, szefem... kimkolwiek! Paplamy tak ile chcemy, a po wyłączeniu nagrania odsłuchujemy je i jak na dłoni widzimy, które słowa źle wymawiamy i jakie błędy robimy. Super!


5.      Trochę dla freaków;) Na stoliku koło łóżka mam Practical English Usage Michaela Swana oraz książeczkę z idiomami – lubię je sobie przejrzeć przed snem w poszukiwaniu ciekawego użycia danej frazy czy powtórki. 

Hipcio też czyta Swana :P



6.      Jedź do Anglii do pracy. Do cioci, brata, znajomego – teraz prawie każdy z nas ‘ma kogoś’ na Wyspach ;) Jeśli masz czas, jedź nawet na dwa miesiące i poznaj prawdziwy język pracując w pubie i nalewając Anglikom piwo :D



Kto kelnerował ten wie, że to wcale nie jest łatwa praca, ale niezła szkoła życia :)

7.      Ostatni punkt to już rzeczy bardziej oczywiste – oglądanie filmów po angielsku, czytanie książek itp. Co do książek, bardzo polecam (dla osób na poziomie A2 – B1) przeczytanie pozycji, które już znasz i bardzo Ci się podobały w polskiej wersji. Jeżeli akcja jest wartka i po części ją pamiętasz, fakt że nie rozumiesz niektórych fraz nie będzie Ci tak przeszkadzał, a słówka i zrwoty wejdą do głowy, i to w kontekście! Oczywiście nie odradzam korzystania ze słownika, ale sięgając po niego dla każdego słówka, którego nie rozumiemy, łatwo się zniechęcić.  Moje typy do Harry Potter i trylogia Millenium Stiega Larssona.



Read me!

Uff, miało być krótko, a wyszło jak zawsze :D Mam nadzieję, że komuś spodobają się opisane przeze mnie metody! Jestem bardzo ciekawa sposobów innych, a w następnym poście postaram się podlinkować blogerów, którzy również na ten temat pisali :)

ps. z góry przepraszam za jakość zdjęć niektórych zdjęć, w przyszłości postaram się, by były lepsze (czyt. pożyczę aparat/podszkolę się jak robić ładniejsze foty telefonem :P )

Pozdrówencja!

poniedziałek, 21 października 2013

Rzecz o Pasji

Macie pasję? Albo hobby? A może robicie karierę i nie macie na to czasu? Ostatnio kolega w pracy powiedział coś takiego: „Pasja? Od sześciu lat nie mam czasu na hobby. Na nartach nie byłem… 5 lat? Od roku nie przeczytałem książki”. Dodam, że moja praca (na szczęście tylko tam stażuję) nie jest typową korpo, choć wykazuje sporo cech przypisywanych korporacjom, jak chociażby siedzenie w biurze do godz. 22. Gdy usłyszałam tą wypowiedź zrobiło mi się trochę smutno. To tak ma wyglądać?
NO WAY.
Nie wiem jak dla Was (trochę dziwnie tak pisać w drugiej osobie mając na blogu tylko jeden komentarz :D), ale dla mnie pasja jest motorem życia. I nie mówię, że mam jedną ustaloną i non stop myślę tylko o niej. W zimie po głowie w kółko chodzą mi narty i to, że WRESZCIE muszę zrobić instruktora. I choć narciarstwo uważam za moją życiową pasję, w lecie trochę o nim zapominam (choć nie powinnam :D). Pasji mam kilka i w zależności od nastroju i okoliczności skupiam się na którejś z nich - dzięki temu chce się żyć! Na przykład, powiedzmy, że nie chce mi się jutro rano wstać i iść do pracy (no niespodzianka), ale sił dodaje fakt, że wiem, że w autobusie poczytam książkę o np. Powstaniu Warszawskim lub obejrzę film dokumentalny na tablecie itd.. Często ten impuls wyciąga mnie z łóżka:P
Muszę przyznać, że trudno mi jest ‘ogarnąć’ zarządzanie moimi hobby. Każdemu chciałabym się poświęcić w jak największym stopniu, ale wtedy zaniedbuję inne, nie mówiąc już o obowiązkach. W ramach prób organizacji swojego życia zaprojektowałam taki diagram. Na każdą pasję i ‘pod-pasję’ przeznaczyłam kilka kratek na kartce A4. Jedna kratka oznacza 15 min zaangażowania w daną aktywność (nie jestem tu bardzo skrupulatna, robię to raczej na czuja) i codziennie innym kolorem oznaczam to, czym się danego dnia zajmowałam (robię to wieczorem, nie chcę sobie nic wyznaczać w kwestii hobby, żebym nie zaczęła tego traktować jak obowiązku). 





Okazało się, że najwięcej poświęcam się swoim hobby w środkach transportu publicznego :D Teraz pracuję nad tym, żeby lepiej organizować czas spędzony w domu. Zazwyczaj po powrocie z pracy jem obiad, wyjdę z psem na spacer, pogadam z rodzicami… i nagle nie wiadomo jak, mamy godzinę 22.

PS. Dziś kupiłam książkę Jacka Walkiewicza pt.:”Pełna Moc Życia” – podobno jest niesamowicie motywująca! Ja liczę, że pomoże mi ‘ogarnąć się’ :D



Super jakość i dywanik prezentują: Szary, szary i szary. Klimat ożywiają skarpetki, które ociekają brokatem, niestety to za dużo jak na możliwości mojego aparatu;)

czwartek, 3 października 2013

Tyle możliwości

 Jeden z wielu powodów znerwicowania młodego pokolenia (to ja :P ) - możemy WSZYSTKO. Komu z nas rodzice lub dziadkowie nie wypominali: "Wy to teraz macie dobrze, tyle możliwości, taki dostęp do informacji, nie to co my… możecie WSZYSTKO!". Otóż, okazuje się, że ma to również swoje ciemne strony. Nie chcę wyjść na zrzędę, która szuka dziury w całym, ale jestem pewna (nawet w Charakterach o tym pisali, więc mam poparcie ekspertów :P), że wielu z nas ciężko jest sobie poradzić z nawałem możliwości. Koleżanka studiuje na dwóch kierunkach, była na Erasmusie w Rzymie, wolontariat w Kenii, work experience w Stanach, a teraz planuje magisterkę w Holandii. A ty obroniłaś licencjat z anglistyki i szukasz stażu, fajnie by było żeby był płatny. I jak tu nie rozpaczać? "Życie przecieka mi przez palce! Inni już tyle zrobili, a ja takie nic...". Rozmawiając z ludźmi zauważyłam, że czują to nawet ci, którzy, jak podana przeze mnie przykładowa osoba, okres studiów i staży wykorzystali, wydawałoby się, na maxa. I w sumie, ja też się tak czuję. No byłam na studiach za granicą, nawet na życie udało mi się zarabiać, teraz staż w niezłej firmie ale... ale ta z mojego liceum to siedzi w Chicago i od 4 lat pnie się po szczeblach kariery! A tamten co i rusz wyszukuje tanie loty i co weekend go nie ma, to się nazywa maksymalne wykorzystanie wolnego czasu! A ja... ups! Wstałam o 10 i od 2 godzin przeglądam blogi! AAAA!!! Do tego dochodzi ten piękny stan natchnienia - nareszcie wolne- wreszcie zrobię wszystko co zaplanowałam! Ale jeszcze przejrzę fejsa... O tu jakieś szkolenie, konferencja, wystawa... Dużo tego... Co wybrać? Hmmm… Pomyślę przeglądając blogi.



Jak się uwolnić z tego wariatkowa? Mogę jedynie dać sugestię, wspartą wiedzą z literatury (psychologicznej i pop-psychologicznej). Przede wszystkim, OLAĆ niektóre informacje. To trudne - przecież dzieje się tyle ciekawych rzeczy! Czytam już 2 książki na raz, ale ta trzecia jest taka ciekawa... NIE. Zapisz sobie gdzieś (np. w fajnej aplikacji RememberTheMilk) i wróć do niej jak skończysz te poprzednie. W weekend zaplanowałaś spacer, film i piwo. A tu jakieś szkolenie wypada... Głupio tak iść pić z ziomkami, jak można poszerzyć horyzonty, może jeszcze zdążę na 3 godzinki... NIE. Znajdź inne. Upchanie czterech rzeczy na jeden dzień i podczas każdej z nich nerwowe zerkanie na zegarek niszczy całą przyjemność jaką dają te czynności.


Na ten temat można by napisać książkę (myślę, że około 1000 już spokojnie powstało) więc dalej drążyć nie będę, życząc sobie i wszystkim aby nie dali się opętać nawałowi możliwości. 

Trochę szmatek na zakończenie:)

Bluza cold shoulder - Topshop
Szorty- Calvin Klein (sh)
Buty - New Look

sobota, 14 września 2013

Zaburzenia nerwicowe- pierwsze objawy

Jak to się zaczęło? Otóż pewnego razu, gdy miałam 20 lat udało mi się spełnić moje wielkie marzenie i przenieść się na rok do miasta, które niejednemu śni się po nocach. Wow. Niestety, cała sprawa okazała się porażką. Uczelnia zupełnie nie spełniała moich oczekiwań (zwłaszcza, że byłam już rozpieszczona angielskim systemem edukacji), ludzie okazali się, hmmm, dziwni, zadufani w sobie i zupełnie niechętni do nawiązywania kontaktów z zagubionymi Erasmusami. Nie będę zagłębiała się w szczegóły, bo post rozwlecze się niemożliwie. Przejdźmy więc do tematu.


Od dziecka byłam trochę przewrażliwiona. Płakałam, gdy w podstawówce, koleżanki mnie obgadywały (ach, te podstawówkowe tragedie:D), gdy pani nauczycielka powiedziała mi coś niemiłego przez następny rok się jej bałam itp. Jednak tu sytuacja mnie przerosła. Czułam się samotna, niechciana i zaczęłam wpadać w jakieś depresyjne nastroje. I zaczęło się. Jakie są pierwsze symptomy nerwicy?
·         -Bezsenność – kręcę się w łóżku do wczesnych godzin porannych, pogarszając tylko sytuację negatywnymi myślami, frustracją i niepewnością - Co się dzieje?
·         -Problemy z żołądkiem – Wieczny ból brzucha. Po każdym posiłku jest mi niedobrze, nawet jeśli jest to marchewka z ryżem. Załamana, próbuję diagnozy doktora Google… Nigdy tego nie róbcie! Ogólnie, częstotliwość wizyt w kiblu zwiększa się :P
·        - Przyspieszone bicie serca – ot tak, nagle serce zaczyna walić jak szalone. Podejrzewamy zbliżający się zawał.
·        - Ucisk, jakby metalowa opaska wokół głowy
·        - Myślenie, że ta opaska jest oznaką guza mózgu lub innej poważnej choroby. Normalnym objawem nerwicy jest to, że próbujemy te obce nam symptomy podciągnąć pod znaną, okropną chorobę (raz zdiagnozowałam u siebie stwardnienie rozsiane, bo trzęsła mi się przez pół dnia ręka). Według mnie jest to najgorszy i najtrudniejszy do pokonania objaw. Obawiając się, że jesteśmy chorzy martwimy się  i stresujemy jeszcze bardziej przez co reszta symptomów tylko się nasila. Błędne koło!
·         -Dziwne uczucie, którego określenie jednym wyrazem znalazłam dopiero w j. angielskim –giddiness. Po polsku opisałabym to jako wieeeeelki kac. Idę chodnikiem, niewyraźnie widzę na oczy, ciężko mi przejść przez grupę ludzi nie obijając się o nikogo… czuję się kompletnie odjechana
·        - Ataki paniki – i próby ucieczki w jakieś spokojniejsze miejsce.   
-        - Uczucie ciężkości w żołądku – jakby nagle wyrosła tam kula surowego ciasta
·         -Wzrok! Czasem musiałam wyjść z zajęć na kilka minut bo biel kartki papieru raziła mnie w oczy a literki zlewały się w czarną plamę, a ja zaczynałam panikować.
·         -Częste bóle głowy, uczucie ciężkości w okolicach zatok.
·        - Trzęsące się ręce.
·         -Ból w klatce piersiowej (nie, to nie serce, serce nie może boleć)
·         -Uczucie kuli w gardle
·         -Depresja – Nie wiedziałam co mi jest i byłam coraz bardziej zdołowana… Na szczęście w w tej kwestii podleczył mnie ukochany Londyn, gdyż powrót na studia po felernym Erasmusie i wakacjach dodał mi siły i motywacji :)
Objawów nerwicy mogą pewnie być jeszcze setki. Wymieniłam te, których miałam nieszczęście doświadczyć, a jednocześnie są to te najczęściej spotykane. Uważam, że punktem zwrotnym w przebiegu choroby (przypadłości?) jest moment, w którym uświadamiamy sobie, że mamy NERWICĘ. Nie zawał, nie raka, nie stwardnienie tylko nerwicę, i każdy dziwny symptom jest objawem jej i tylko jej. Wtedy łatwiej jest się samemu uspokoić. Ja zawsze sobie myślałam Wiem, że to ty i wcale się nie boję, po prostu sobie przeczekam aż mi przejdzie i trochę pomagało:) Oczywiście warto jest odwiedzić kilku lekarzy (np. neurologa), aby mieć 100% pewność, że z naszą np. głową wszystko jest OK. Pamiętajmy jednak, że łatwo jest wpaść w obsesję i latać do każdego możliwego lekarza, tylko po to aby zapewnił nas, że nic nam nie jest.
Na początek tyle :) Temat oczywiście rozwinę i postaram się napisać również weselsze posty :) Notki będą także ubarwione większą ilością zdjęć, chociaż na razie nie mam pojęcia jakie obrazki pasują do postów o załamaniu nerwowym;) Pracuję też nad ciekawym nagłówkiem. Na razie zostawiam Was z fotką, tego co każdej znerwicowanej kobiecie na chwilę poprawi humor… ciuszki!

Trzymajcie się!




T-shirt z cekinami -ASOS
marmurkowe rurki - topshop
gatki- www.undiz.com




czwartek, 5 września 2013

Hello

Witajcie!
Oto milionstopięćdziesiąte dziewczę dołącza do blogosfery z nadzieją na szybkie zdobycie sławy, darmowe kosmetyki i fortunę z reklam!
Żarcik oczywiście:P
Założyłam bloga ponieważ jest kilka tematów, którymi chciałabym się podzielić z szerszą publicznością, a może nawet komuś w pewnych kwestiach pomóc. Oprócz tego mam potrzebę popisania, ot tak, dla siebie
:)
O czym będzie?
- lajfstajl! Bez tego ani rusz
:)
- Studia i życie w Warszawie i Londynie – moje przemyślenia i porównanie. Temat jest dość popularny dzięki blogerkom mieszkającym w UK, ale może uda mi się wnieść coś nowego
- Coś poważniejszego, co może faktycznie komuś pomóc – moje przjeścia z nerwicą. Przyplątało się do mnie dziadostwo i wcale nie było tak łatwo się od tego opędzić.
- Moje mniej lub bardziej dziwne hobby
- Z chęcią zasypałabym blogosferę porcją szafiarskich fotek:) Wśród moich znajomych nie ma jednak nikogo chętnego, do robienia mi robić fajnych zdjęć fajnym aparatem;) (jacyś niemodni ci moi znajmoi:P ).
Wiem, że blog bez foteczek jest smutny, toteż postaram się go jakoś ubarwić zdjęciami z mojego telefonu.

Ok. Może coś o mnie. Jestem rozpuszczoną jedynaczką ;), kocham Polskę, kocham Anglię, czasem ekscytuję się byle czym jak dziecko (i bardzo to w sobie lubię), mam słabość do ciuchów i eko kosmetyków, uwielbiam Harry’ego Pottera, historie londyńskiego transportu publicznego, piwo i polskie morze.
Zapraszam
J

Na deser m&m's.